o tańcu w teatrze i teatrze w tańcu

Bollywood po Łódzku

Dodaj komentarz

Z czterech opowieści, kilku złożonych historii, wielu wymieszanych bohaterów i mnóstwa energicznych przerywników, wybrałam ostatnią „bajkę”…  

W Kinie Kultura na Krakowskim Przedmieściu zastała mnie pustka. Sala bez grama człowieka. Czy w Walentynki ludzie nie powinni być właśnie w kinach? Przed samym rozpoczęciem seansu wszedł Pan. Uff! Nie będę sama. W ostatniej chwili do naszego dwuosobowego tłumu dołączyła jeszcze Pani. Pozytywnie zdezorientowana ilością ludzi na widowni, przywitała się z nieskrywanym uśmiechem. Nie pamiętam kiedy ostatni raz usłyszałam „dzień dobry” lub „dobry wieczór” w sali kinowej. Czy  w ogóle kiedykolwiek ktokolwiek z widzów (nie z bileterów) przywitał się ze mną. Seans zapowiadał się dobrze. Miła atmosfera, trzech nieprzypadkowych (chyba) widzów. Bez nachosów, popcornu ani chlipania gazowanej coca-coli.

OBRUSIK PLAKAT LAST

Plakat filmu Śpiewający obrusik

Każda historia opowiedziana przez młodych aktorów, prawie absolwentów PWSTiF w Łodzi, oraz reżysera i rektora uczelni Mariusza Grzegorzka, była zaskakująco wciągająca. Cztery oddzielne obrazy. Opowieści z innej bajki. Całkowicie od siebie oderwane i ze sobą niezwiązane. Tylko aktorzy wymieniali się, zmieniali, za każdym razem współpracując z nowym bohaterem. Wędrowali między kilkoma rzeczywistościami: kulisy, film, próba, casting, występ dla rodziców… Wszystkie przeplatające się klisze przerywały wspomnienia z prób, z castingu, z pokazu przed najbliższymi. Raz ot takie gadanie o sobie, raz odegrane na gitarze myśli, plany i marzenia. Poszczególne filmy, a były cztery, oplatały skrajnie różne barwy: czarno-białe, pastelowe, zamglone, żywe. Każdy obraz rządził się innymi prawami.

Świetny pomysł! Szkoły teatralne robią dyplom w teatrze. Szkoły filmowe – w kinie. Mam nadzieję, że to początek ekranowej mody wśród dyplomantów oraz ich profesorów.

Muzyczno-ruchowy mix

Kto powiedział, że bollywood tańczy się tylko w Indiach (hindi cinema, kino hindi-urdu, kino hindustani – Hindusi wolą swoje nazewnictwo, nie hollywoodzkie, więc nazwa „bollywood” nie jest przez nich mile widziana)? Teraz nawet w Łodzi. Śpiewający obrusik (jak już wspominałam na moim fanpage’u) jest doskonałym potwierdzeniem tego, że taniec jest nie tylko dla tancerzy. Tym razem z ruchem zmierzyli się aktorzy Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej pod czujnym okiem Mariusza Grzegorzka (odpowiada za przygotowanie całości, również muzycznej). Nareszcie! miałam przed sobą grupę prawie-już-aktorów, którzy nie tylko świetnie „recytowali” nałożone na nich kwestie. Nie tylko wspaniale wcielali się w proponowane przez scenariusz role. Ale całkiem skutecznie mierzyli się z ruchem. Zażarcie tańczyli do pulsującej muzyki. Bawili się ciałem i rytmem, a choreografie, sekwencje ruchowe i układy były precyzyjnie ułożone, zaplanowane i dopracowane w każdym szczególe. Kamera doskonale wyłapywała poszczególne ruchy ciała naszych bohaterów.

Śpiewający obrusik, fotosy  (1.)

Fot. filmu Śpiewający obrusik. Na zdjęciu: Marcin Miodek, Kaja Walden.

Wpadł mi w oko (w Multikinie!) zwiastun filmu Śpiewający obrusik, w którym jedną z nowel reklamowano na wzór typowego bollywoodu. Słusznie i niesłusznie. Można się delikatnie zdziwić (jak ja), oglądając zapowiadany obraz. Byłam pewna, ciekawość aż zżerała mnie od środka, że jedna z proponowanych przez PWSTiF części to będzie prawdziwy, choć łódzki, bollywood! Nie do końca tak było…, ale wyszło świetnie! Żaden styl taneczny nie przeważał. Oczywiście bollywood był jednym z głównych elementów tego filmu fabularnego – istotny, kumulacyjny, choć wciąż nie jedyny rodzaj tańca wykorzystany w dyplomie. Konwencja gatunku filmowego z Indii w pewnym stopniu została zachowana. W pewnym, ponieważ tutaj panował synkretyzm form i gatunków – a ja kupiłam wszystko 🙂

Synkretyzmem gatunków tanecznych, filmowych, scenicznych, bajkowych… W Śpiewającym obrusiku dość ważną rolę odgrywał ruch sceniczny, który w połączeniu z filmowymi, energicznymi, wybuchającymi efektami, współgrał z odczuciami i emocjami widzów. Pojawiały się nieskomplikowane partnerowania, ruch ciała podążający za oddechem, dopracowane w szczególe akcenty taneczne podporządkowane zarówno rytmowi, jak i w dużym stopniu kamerze (ruch koniuszków palców, ruch oczu, nawet ruch języka podporządkowano rytmowi!). Twórcy zainicjowali fragment sztuk walk, który obserwowałam najpierw na próbie, potem w łódzkim (lub podłódzkim) lesie. Mój ukochany broadway jazz (powiedzmy) także miał swoje pięć minut. Tym razem wcale nie w wykonaniu pięknych aktorek z wyeksponowanymi nogami, a przystojnych aktorów w garniturach, melonikach, lakierkach, z laskami w dłoniach. Soczysty finał w wielu jaskrawych barwach zapewnił oczekiwany (ja czekałam na ten moment jak szalona) bollywood. Choreografia bazująca na tańcu, indyjskim stylu, rytmie i kolorach bollywoodzkich łączyła wszystkie elementy ruchowo-taneczne, które pojawiły się w filmie. Nieraz powtarzała się typowa dla tego gatunku kamera, kręcąca od góry aktorów leżących na plecach. Bollywood był niezwykle efektownym podsumowaniem tej wyjątkowej opowieści o obrusiku, który śpiewał – z happy endem oczywiście! A przygotowanie muzyczno-ruchowe tancerzy? Myślę, że rzetelne, ze spodziewanymi rezultatami 🙂

Śpiewający obrusik, fotosy  (4)

Fot. film Śpiewający obrusik. Na zdjęciu: Mateusz Rzeźniczak, Kaja Walden.

Legenda o trzech księżniczkach, babce, księciu i obrusiku, który śpiewał

Narrator opowieści nie opuszcza widza ani na chwilę. Gdy go nie widzimy, wciąż słyszymy jego donośny głos (Mikołaj Chroboczek). Wodzi widza za nos, prowadząc bohaterów jak kukiełki na sznurkach. Utrzymuje swoich odbiorców w napięciu, chociaż akcja jest na tyle dynamiczna, że żaden widz nie zdołałby się wyrwać z pędzącego rytmu filmowego.

Oprócz (zwyczajowo już) ruchu czy tańca, miałam nowy obiekt wzruszeń i zachwytów. Kolory poszczególnych filmów – absolutnie mnie oczarowały! Twórcy doskonale poruszali się pomiędzy różnymi filtrami, odcieniami, barwami, dodając każdej historii inny blask. Mój wzrok podążał równie zwinnie jak za ruchem za elastycznością obrazów, energią aktorską i ruchową, tanecznym impulsem, miarowym rytmem, przejmującą scenografią, wciągającą historią. Wszystko tutaj budowało ten nierzeczywisty-rzeczywisty świat, w który wsiąkaliśmy całym sobą.

Konwencja humorystyczno-muzyczna filmu Śpiewający obrusik podkreślała artystyczne walory całości. Schemat opowiadanej historii, zwyczajnie typowy, już nastrajał nas bajkowo i magicznie: „Dawno dawno temu był sobie książę, który miał trzy córki…”. Każde wypowiedziane słowo, przeczytane zdanie i zinterpretowane myśli, narrator wyczytywał z wielkiej księgi, nie tracąc cennego kontaktu wzrokowego z widzem – zupełnie jak w teatrze (w końcu Szkoła Teatralna i Filmowa – twórcy przemycili trochę teatru na ekranie). Połykamy historię zachłannie, na raz. Chcielibyśmy więcej, ale doskonale znamy bajkowe happy endy, które raczej nie są prawdziwe (no cóż ropucha jeszcze nigdy nie zamieniła się w księcia na moich oczach – fakt, nigdy jej nie pocałowałam, może ktoś inny miał więcej szczęścia). Jednak szczerze uśmiechamy się, interesujemy losami postaci, oczekujemy rozwiązania. Bo po to są bajki, legendy i baśnie, by zabierać nas do nowej, nieznanej nam rzeczywistości, w której zawsze odnajdziemy ziarno prawdy i cząstkę siebie.

Śpiewający obrusik, fotosy  (1)

Fot. filmu Śpiewający obrusik. Na zdjęciu: Marcin Miodek, Damian Kret, Jędrek Wielecki.

Śpiewający… przepełniony magią po brzegi pozwolił nam wrócić do dzieciństwa i popularnych opowieści każdej babci. Nie chciałabym zdradzać tej, bądź co bądź, nieskomplikowanej historii, by jeszcze bardziej jej nie uprościć. Oglądając, zwróćcie uwagę na efekty i naprawdę ciekawą konstrukcję nie tylko tej jednej, czwartej, mojej ulubionej części, ale także całości, wszystkich oddzielnych filmów fabularnych. Swoją drogą, każdy obraz był naprawdę udaną promocją Łodzi. Parki, ulice, hale fabryk, sale pałacowe, kamienice, Manufaktura oczywiście… Zdaje się – całkiem ładne miasto 🙂

Myślę, że dla aktorów „Filmówki” ten oryginalny dyplom w postaci pierwszego w historii pełnometrażowego filmu fabularnego na ekranach kin (dziwne, że to akurat ich debiut kinowy :P), będący dyplomem studentów czwartego roku Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi, może być idealną, oby prostą drogą do zaistnienia w polskim, nie tylko łódzkim, filmowym świecie. Nie tylko gra na scenie jest ich warsztatem, ale również gra przed kamerą. Dla nich Śpiewający obrusik to próba zdana na 5+. Trzymam kciuki, by chociaż część z nich została po tym dyplomie dostrzeżona w tym upragnionym, jakże wymarzonym środowisku filmowców.

Gatunek filmu? „Bardzo dziwny” – i ten opis na fanpage’u jest chyba najtrafniejszy 🙂

A.


PWSTiF

Reżyseria: Mariusz Grzegorzek
Data emisji: 2 luty 2016

Dodaj komentarz